Powrót do bloga

Jacek Bonecki - test aparatu Fujifilm X-T20 (z przymrużeniem oka:-))

O X-T20 można powiedzieć tyle, że jest tak dobry jak X-T10, a nawet zdecydowanie lepszy.

Na pierwszy rzut oka aparaty wyglądają identycznie: są klasycznie ładne i poręczne, w tym względzie model X-T20 powiela zalety, ale nie tylko te stanowią o ich braterstwie.

Do zalet na pewno należy zaliczyć lekką konstrukcję i kompaktowość. Wymiary tego aparaciku są naprawdę małe i to decyduje o tym, że zawsze znajdzie on miejsce w naszym ekwipunku, nawet jeśli nie idziemy w plener, tylko na plażę się byczyć, wszak nigdy nie wiadomo kiedy zrobimy zdjęcie życia. Oto 333 gramy radości. Do tych kompaktowych rozmiarów idealnie pasują małe stałki o jasności 2.0 i ogniskowych 23, 35 i 50 mm. Moim ulubionym obiektywem jest standardowy kitowy zoom 2,8-4/18-55.

Obsługa X-T20 jest typowa dla całej serii X.

Analogowe pokrętła to według mnie najlepszy i najszybszy sposób na błyskawiczną zmianę ustawień kluczowych parametrów takich jak: czas ekspozycji, wybór trybów fotografowania, korekta ekspozycji i … no właśnie, w tym miejscu należy trochę pomarudzić. O ile Fujifilm X-T2 jest wzorem ergonomii, o tyle X-T20 w dwóch aspektach dostaje zadyszki. Obie te ułomności wynikają ze wspólnej cechy: chęci zminimalizowania rozmiarów.

W X-T20 w przeciwieństwie do większego brata, nie znajdziemy pokrętła zmiany czułości. Po prostu na małym aparacie się ono nie zmieściło i powędrowało jako zakładka do menu. Podobnie wybór trybów pomiaru światła zwany fotometrią. On również powędrował w zakładki menu. Trochę szkoda, bo kiedy się fotografuje szybko, trochę kombinując ze światłem, to nagle trzeba oderwać się od pracy i klikać przyciskami. Ale jak mówił radziecki filozof codzienności i urolog dr. Szczajew coś za coś: albo wymiary albo przyjemność.

Podobnie sprawa się ma do trzymania w dłoniach aparatu. Natura wyposażyła mnie hojnie w duży mózg (maska pegaz rozmiar 3, stetson rozmiar XXL), ale  również w eleganckie umiarkowane dłonie. Mimo to, nawet mnie podczas naprawdę amokalnego fotografowania reportażu czy wydarzeń sportowych zdarza się przez przypadek coś nacisnąć z wielu guzików na tylnej ściance. Wtedy znów należy się oderwać od fotografowania i temat prostować. Ale jak mawiał radziecki urolog duży może więcej, małemu łatwiej wybaczyć... choćby cenę zakupu.

Na tylnej ściance również nie znajdziemy genialnego i jakże użytecznego joysticka do przesuwania punktu ostrości. Niestety również korpus X-T20 nie jest pyło- i wodoszczelny. Ale jak  mawiał słynny urofilozof: niestety bywa również stety, kiedy portfel jest na diecie. Dlatego też nie ma co się doszukiwać na siłę wad, bo w kontekście ceny zakupu, to mówimy raczej o cechach różniących flagowy model od mniejszego brata. Jeśli ktoś chce i musi, kupi X-T2. Gorzej gdyby nie było wyboru w odwrotną stronę, bo tak naprawdę X-T20 robi identyczne zdjęcia co X-T2. Niższa cena musi mieć swoją przyczynę.

Najważniejszą cechą aparatów cyfrowych jest jakość zdjęć, które rejestrują. A ta bezpośrednio jest uzależniona od klasy matrycy i procesora obrazu. Jak wspomniałem, różnicy w jakości zdjęć pomiędzy modelami z najwyższej półki (X-Pro2, X-T2) a ich najmłodszym bratem nie ma. Na temat napisano już tysiące słów uznania. Wysoka rozdzielczość 24MP matrycy X-Trans trzeciej generacji połączona jest klarownością obrazu, dobrą reprodukcją barwy, wysoką dynamiką i niskim poziomem szumów. Fotografując aparatem Fujifilm X-T2 jestem pod wrażeniem efektywnego i efektownego rezultatu pracy na wysokiej czułości. Dla mnie 10 000 ISO to zupełnie użyteczna czułość . A w trybach symulacji fotografii czarno-białej np. Across, to po prostu czasem pożądana estetyczna konieczność. Dlatego też standardową czułość w X-T20 rozciągniętą do 12800 ISO oraz właśnie tryb Across przyjąłem z uśmiechem na twarzy. Tryby symulacji filmów to mocna i użyteczna cecha systemu Fujifilm. Tym bardziej, że jakość zdjęć w JPG jest bardzo dobra. Większość użytkowników aparatów Fujifilm, których znam, fotografuje w jpgach. Zresztą, obiegowa opinia ekspertów twierdzi, że trzeba naprawdę umieć wywoływać rawy, aby te wyglądały tak dobrze jak jpg. Wielkie brawa dla konstruktorów za udany procesor obrazu i algorytm przetwarzania obrazu.

Ciągnąc dalej ten temat, nie sposób pominąć zdjęć panoramicznych. Nie wyobrażam sobie żadnej podróży bez możliwości łatwego fotografowania w trybie panoramy. W tym względzie mocno jestem przekonany, że mamy do czynienia z postępem względem X-T10. Panoramy dobrze się „kleją” nawet przy fotografowaniu długą lufą, czy podczas trudnych zadań łączenia mało kontrastowych motywów ze śniegiem czy taflą wody w roli głównej.

Autofocus celnością, funkcjonalnością i szybkością jest kalką tego, co potrafi X-T2. Jest ogólnie chwalony, a osobiście mogę stwierdzić, że różnica pomiędzy nim, a szybkimi lustrzankami cyfrowymi jest iluzoryczna. Tak właśnie padł ostatni bastion sensowności zakupu klasycznej dużej lustrzanki.

Na pewno uniwersalności małemu aparatowi dodaje tryb zdjęć seryjnych, z którego chętnie korzystam. 14 klatek na sekundę przy migawce elektronicznej i 8 klatek na sekundę przy wykorzystaniu pracy migawki mechanicznej to wynik zupełnie zadowalający. Tym bardziej, że pojemność bufora znacznie wzrosła względem X-T10. I bardzo dobrze, bo w poprzednim modelu było to irytujące.

Fotografowanie aparatem Fujifilm X-T20 jest przyjemniejsze od fotografowania poprzednikiem za sprawą nowego wizjera. Do dyspozycji mamy szersze pole widzenia i lepsze kolory - czytaj bardziej naturalne. W bezlusterkowcach dobry wizjer to podstawa. W tej materii modelowi X-T20 już bardzo blisko do niemal wzorcowego wizjera z modelu X-T2. Małe opóźnienie wyświetlacza pozwala skutecznie i komfortowo fotografować dynamiczne sceny czy szybko poruszające się obiekty.

X-T20 doczekał się w końcu również dotykowego ekranu. Jedni to polubią, inni zignorują, tym bardziej, że zawsze można go wyłączyć. Osobiście jestem za, bo podczas pracy na statywie przy fotografowaniu z wykorzystaniem wędrującego pola AF dotyk ułatwia pracę.

Rozbudowany został również tryb video. Korzysta się z niego łatwiej ponieważ sprawniej go można włączyć przy pomocy pokrętła trybów fotografowania na korpusie aparatu. Aparat kreci filmy w rozdzielczości 4K. Jest możliwość filmowania z wykorzystaniem symulacji filmów. To bardzo przydatne dla tych, którzy szukają gotowych rozwiązań plastycznych bez konieczności czasochłonnego renderowania efektów w postprodukcji materiałów wideo.

Niestety pewnym ograniczeniem dla niewprawnych filmowców  jest konieczność stosowania stabilizowanych optycznie obiektywów (niestety nie wszystkie obiektywy systemu ją mają) lub statywu czy gimbala. Aparat jest lekki i stabilne trzymanie jest kłopotliwe. W tym aspekcie aparaty wyposażone w stabilizowana matryce maja przewagę.

Podsumowując. Po raz kolejny zacytuję słynnego medyka: dobrze jest mieć małego w garści.

Choć X-T2 jest dla mnie na ten czas aparatem wzorcowym pod względem ergonomii, przyjemności fotografowania i jakości zdjęć w klasie aparatów z matryca APSC, to X-T20 nie wiele mu ustępuje. Za cenę sporo niższą musimy zrezygnować z wodoodporności i z uszczelnionego korpusu. Jednak podczas typowej podróży bez sensacyjnych ekstremalnych przygód na pustyni czy w lasach deszczowych docenimy młodszego brata bardziej za kompaktowość i lekkość. Tym bardziej, że do dyspozycji mamy te same wysokiej klasy obiektywy. Gdybym miał ograniczony budżet, wybrałbym X-T20 plus dodatkową optykę za cenę aparatu X-T2. W sytuacji idealnej, której każdemu życzę, warto mieć oba aparaty. Bo tak naprawdę podczas ważnych sesji dobrze mieć dwa aparaty. Ale o tym warto poczytać w mojej książce „Podróżnik fotograficzny”.

Jacek Bonecki

 

Przykładowe zdjęcia - Fujifilm X-T20 - fot. Jacek Bonecki