Od T90 do X-Pro2
Gdyby jeszcze kilka lat temu ktoś powiedział, że wszechobecne lustrzanki odejdą do lamusa, że pełnoklatkowe Canony, zamienię na aparaty z matrycą APS-C, na dodatek z wizjerem elektronicznym zwanym potocznie "telewizorkiem", postukałbym się mocno w głowę i zaprzeczył takiej możliwości. Przecież jestem zawodowcem. To absolutnie niemożliwe… Ale po kolei.
Fujifilm X-Pro2, XF23F2
Początki
Był rok 1990. Jako młody fotoreporter z ambicjami wyjechałem do Londynu, by tam, ciężko pracując na budowach, zarobić trochę funtów by wypełnić swą fotograficzną torbę aparatami, o których zawsze marzyłem. Na rynku pojawił się właśnie rewolucyjny Canon T90, zaprojektowany przez znanego projektanta Luigi Colaniego. Wspomniany model stał się potem protoplastą dla całej serii EOS. Uwiedziony nowatorskim projektem, po kilku miesiącach oszczędzania, zimą 1991 kupiłem swój wymarzony aparat. Ten pierwszy raz na zawsze zostaje w pamięci. Aparat pokochałem od pierwszej chwili. Mimo, że był duży i ciężki oraz rzucał się aż nadto w oczy, był niewątpliwie oryginalny. Wtedy myślałem, że to wielkość mojej kamery określa poziom mego profesjonalizmu. Nosząc w sobie kult reportera wojennego, chcąc upodobnić się do bohatera filmu „Pod ostrzałem” szwendałem się po ulicach Londynu w za dużej, zielonej kurtce. Zdjęcia robiłem głównie teleobiektywem. Mijały lata. W końcu i mój wysłużony Canon doczekał się swego następcy, a ja w między czasie polubiłem "pięćdziesiątkę". Kupowałem kolejne Canony, potem Nikony, Contaxy, była też i Leica M6. W 2004 roku i do mnie dotarła cyfrowa rewolucja. Wraz z nią mój pierwszy cyfrowy aparat - smutny jak listopadowa pogoda - Canon 10d. Niestety, wtedy nie poczułem już tamtej radości z posiadania nowego narzędzia mojej pasji i pracy. Musiało minąć dokładnie 25 lat od tamtego „pierwszego razu”, bym znów poczuł tamto podniecenie. Z początkiem roku 2016 Fujifilm wypuszcza na rynek aparat, który znów przyspiesza bicie mego serca. Bezlusterkowy Fuji X-Pro2, połączenie niewielkiej dalmierzowej Leici i profesjonalnej lustrzanki, zamknięty w solidnej, metalowej obudowie. Dwa w jednym, a to z racji hybrydowego wizjera,. Aparat absolutnie piękny, który z dumą dziś noszę na ramieniu podobnie jak 25 lat temu wspomnianego T-90.
Czym są aparaty bezlusterkowe?
Idea tych aparatów sięga już niemalże dekady. Współczesne aparaty bezlusterkowe zrodziły się z połączenia małych aparatów kompaktowych, zastąpionych dziś przez telefony komórkowe oraz lustrzanek z matrycami APSC. Producenci próbując zachować wysoką jakość obrazu, jaką daje większa matryca, jednocześnie chcieli zmniejszyć ponad wymiarowe gabaryty aparatów DSLR. Na rynku gra toczyła się wtedy przede wszystkim o ilość pikseli, pomijając zupełnie użyteczność aparatów oraz ich urodę.
Fujifilm X-E1, XF18-55
Nadchodzi jednak rok 2010, który jak niegdyś 1984 dla komputerów, przynosi NOWE dla branży fotograficznej. Firma Fujifilm prezentuje swój pierwszy aparat bezlusterkowy serii „X” model X100. To absolutna rewolucja. Po latach marazmu w branży, smutnych i nudnych jak Windows aparatach topowych marek, w końcu ktoś wprowadza na rynek aparat, zaprojektowany dla mnie. X100 okazał się strzałem w dziesiątkę, zyskując miliony użytkowników na całym świecie. Zamiast wymyślać od nowa koło, Fujifilm powróciła do korzeni, projektując aparat tak jak czyniono to już lata wcześniej. Klasyczne pokrętło ustawiania czasu migawki oraz pierścień przysłony na obiektywie uczyniły obsługę prostą i przyjemną. Nie bez powodu mawia się, że prostota jest szczytem wyrafinowania. Niewielka, wytrzymała obudowa, kryła w sobie narzędzie równie kreatywne i piękne, którego nie powstydziłby się sam mistrz Leonardo da Vinci. Idea aparatów bezlusterkowych tkwi jednak w konstrukcji podglądu fotografowanego obrazu. Brak lustra i pryzmatu, na których opiera się konstrukcja klasycznej lustrzanki nie tylko zmniejsza rozmiar i wagę aparatów. W bezlusterkowcach za wizjer służy wbudowany miniaturowy ekran LCD, na którym obserwujemy fotografowany świat. Pozwala on zobaczyć naszą fotografię tuż przed jej zrobieniem. To moim zdaniem, największa rewolucja jaka wiąże się z technologią bezlusterkową. Ileż to razy musiałem odrywać oko od wizjera by zerknąć na tylni ekran LCD czy aby na pewno wszystko udało mi się poprawnie ustawić. Ile umknęło mi kadrów, decydujących momentów, ile popełniłem błędów. Patrząc w wizjer bezlusterkowca widać moją fotografię, ułamek sekundy „przed”. Widać, czy ekspozycja jest poprawna, czy może wymaga niewielkiej korekty. Widać kolory i kontrast, które zaplanowałem wcześniej. Naciskając migawkę mam pewność, że moja fotografia będzie udana. Po prostu już ją wcześniej zobaczyłem. Mogę więc skupić się dalej na tym co wokół, zyskując przewagę nad innymi fotografami, co chwilę zerkającymi na ekran swoich lustrzanek, sprawdzając czy im się również udało.
Dlaczego porzuciłem lustrzanki na rzecz bezlusterkowych aparatów Fuji X?
Fotografuję od 30 lat. Przez te wszystkie lata używałem niezliczonych typów lustrzanek, dalmierzy, aparatów średnio-formatowych i wielkich kamer. Fotografowałem newsy, robiłem reportaże, portrety, dokumentowałem eventy, podróżowałem w kurzu i błocie, bywałem na ślubach, w studiach na modowych sesjach… Mógłbym tak wymieniać bez końca. Każde wydarzenie czy fotograficzne zlecenie wymagało innego rodzaju sprzętu. Wiem, że nie ma aparatów idealnych. Przez lata jednak uważano, że to lustrzanka jednoobiektywowa (dwuobiektywową też używałem) jest najbardziej uniwersalnym aparatem, pozwalającym sprostać większości fotograficznych wyzwań.
Fujifilm X-T10, XF16-55
Te czasy minęły. Dziś to aparat bezlusterkowy jest najbardziej uniwersalnym fotograficznym urządzeniem, gwarantującym nam przy tym bardzo wysoką jakość rejestrowanego obrazu. Podkreślam to, bo przecież najpopularniejszym aparatem pozostaje telefon, jednak jakość obrazu którą oferuje stawia go raczej w roli facebookowego rejestratora, a nie profesjonalnego narzędzia dla podróżnika, reportera, ambitnego kreatora czy fotografa ślubnego.
Dlaczego więc wybrałem aparat bezlusterkowy?
Dla podróżnika, którym bywam kilka razy w roku, rozmiar i waga ma duże znaczenie. Mały Fuji X mieszczący się z zestawem dwóch, trzech obiektywów w małej, nierzucającej się w oczy torbie to idealny partner w podróży. Niejednokrotnie słyszałem wybierając się z przyjaciółmi „w drogę” że „naszej lustrzanki nie zabieramy” za ciężka jest i nie ma już dla niej miejsca w plecaku…
Aparaty bezlusterkowe z racji konstrukcji pozbawionej mechanizmu lustra, która jest delikatna i narażona na uszkodzenie, łatwiej znoszą trudy podróży. Poza tym, mniejszy rozmiar obudowy, pozbawionej, między innymi, sporego i ciężkiego pryzmatu, pozwala, zachowując niższą wagę, budować je przy użyciu metalu, a nie tak popularnego plastiku z jakiego konstruuje się większość modeli lustrzanek.
Wizjer elektroniczny, który na samym początku budził mój największy opór, dziś wydaje mi się najważniejszym dobrem jakie niesie ze sobą nowa technologia. Łatwość z jaką możemy w czasie rzeczywistym obserwować efekty naszej pracy w najbardziej nawet skomplikowanych warunkach ekspozycyjnych, czyni fotografowanie ze wszech miar egalitarnym. Już nie „tajemna wiedza” o „zastosowaniu szarej karty” czy tonalnej pojemności, skrywana często przez stare fotograficzne wygi decyduje o sukcesie. Dzięki możliwościom jakie dają aparaty bezlusterkowe, dziś każdy może robić idealne technicznie zdjęcia. Choćby było ciemno i opadły gęste mgły, wszyscy mamy równe szanse. Na „polu bitwy” pozostał już tylko pomysł. Tu już nie technologia się liczy, tylko wrażliwość i ciężka praca :)
Fujifilm X-T2, XF23F1.4
Ten punkt dla wielu powinien znaleźć się jako pierwszy, najlepsze jednak postanowiłem pozostawić na deser. Firma Fujifilm od dawna słynie ze swych wyjątkowych matryc, pozwalających rejestrować znacznie więcej niż ich konkurenci. Do dziś niezapomniany model Finepix S5, aparat w obudowie Nikona, we wnętrzu którego Fujiflm ukryła swoją, oryginalną matrycę używa wielu moich kolegów, wychwalając jego możliwości. W obecnej serii „X” Fujifilm również montuje inną od wszystkich matrycę X-Tranz. Jej tonalna pojemność i odwzorowanie kolorów sporo dodatkowych możliwości. Poza tym, konstrukcja aparatów bezlusterkowych, pozbawiona lustra, pozwala na bliskie położenie obiektywu względem matrycy rejestrującej, co minimalizuje wynikające z dużej odległości wady rejestrowanego obrazu. Do tego muszę jeszcze wspomnieć o braku filtru dolnoprzepustowego, dzięki czemu fotografie, które robię są ostre jak brzytwa. Koniec z „mydłem”.
I jeszcze jedna rzecz... która w bezlusterkowcach Fujifilm cieszy mnie szczególnie. Mowa o dostępnych bezpośrednio w aparatach presetach klasycznych analogowych filmów Fuji. Mogę więc fotografując, wybrać pomiędzy Chroma classic a czarno-białem, kultowym już dziś, Acrosem. Efekt jest iście „analogowy”, co dla mnie jako miłośnika dawnych technologii jest szczególnie wartościowe.
Przeciwnicy aparatów bezlusterkowych przez lata używali argumentów, ze owszem, ciekawe są to rozwiązania, ale autofocus jest wolny, do tego ta bezwładność przy włączaniu, etc. Początkowe wady nie pozwalały łatwo podjąć decyzji o zmianie systemu. Tak rzeczywiście było, to prawda. Czas jednak płynie nieubłaganie. Japońcy inżynierowie głowili się i pocili przez ostatnie lata aż w końcu im się udało. Ostatnie modele bezlusterkowców działają równie szybko co lustrzanki, w niczym im nie ustępując. Nowe, szybkie obiektywy wraz z systemem ostrzenia opartym na detekcji fazy i kontrastu po prostu dają radę.
Fujifilm X-Pro2, XF23F2
Fujifilm X-T10, XF16-55
Są rzeczy, które filozofom się nie śniły. Bez wątpienia, jedną z nich jest oferowana w bezlusterkowych „fujikach” migawka elektroniczna. To oryginalne rozwiązanie pozwala mi fotografować przy ustawieniu migawki aż do 1/32000s! Bynajmniej nie o rejestracje bardzo szybko poruszającej się limuzyny prezydenta Obamy mi idzie.
Fujifilm X-T10, XF16-55
Tak szybka migawka pozwala mi fotografować w słoneczny dzień „przy pełnej dziurze”. Nareszcie mogę swobodnie, bez użycia dodatkowych szarych filtrów przesunąć w samo południe pierścień przesłony na 1,4 czy 1,2,a "migawki mi wystarczy". Efekt z pewnością oczaruje oglądających. Drugą zaletą zastosowania elektronicznej migawki, jest całkowicie bezgłośna jej praca. Nie słychać literalnie nic. Absolutna cisza! Nie muszę pisać o tym z czym to się wiąże. Nareszcie mogę swobodnie fotografować w autobusach, metro, w teatrze, czy podczas kameralnych koncertów. Mogę pozostać niezauważony, nie przeszkadzać, czasem poczuć się bardziej bezpieczny.
No cóż, muszę to przed Wami wyznać. Jestem fotograficznym fetyszystą. Nie wyobrażam sobie bym mógł fotografować aparatem brzydkim, bez jakiegokolwiek wyrazu. Ponieważ estetyka pozostaje ważną częścią moich fotografii, aparat którym fotografuje na co dzień, nie może urodą za bardzo odbiegać od moich zdjęć;). Oczywiście świadomy jestem, że dobre zdjęcie można zrobić każdym aparatem. No ale po co? Skoro nasz świat zalewa morze plastikowej brzydoty, lepiej już naszą ukochaną pasję realizować przy pomocy narzędzia urody niebanalnej, które pokochamy od pierwszego wejrzenia, wszak jak mawiał klasyk, stanowić ono ma przedłużenie naszego oka… Aparaty bezlusterkowe Fujifilm są piękne. Bez dwóch zdań. Odwołują się one do tego co w tej dziedzinie zaprojektowano najlepszego. W modelach serii X odnajduję eleganckie niegdyś Contaxy, o których jako nastolatek śniłem po nocach, czy zapomniane już dziś, przepiękne dalmierzowe Zeissy.
Rewolucja bezlusterkowa stała się faktem. Wisły kijem nie zawrócimy. Mnie dodatkowo cieszy to, że po latach mogę używać aparatów, które tak naprawdę lubię, które są wszechstronne, a na dodatek piękne. Gdyby tylko mój Fujifilm X-Pro2 był srebrny…
Paweł Kosicki